Dania 2012 - Północna Jutlandia
Wyjazd II: Jutlandia Północna
Na skróty: dzień1 dzień2 dzień3 mapka start
Ta wycieczka zaczęła się wyjątkowo, bo wieczorem. Zawsze wyjeżdżaliśmy wcześnie rano. Tym razem, już w piątek, po pracy Piotrka, za cel obraliśmy sobie Aalborg, aby przespać się tam i już o poranku rozpocząć zwiedzanie. Sam przejazd do Aalborga-150 km, poszedł gładko. Straty – jeden pokrowiec na sakwy zwiany gdzieś na autostradzie. Podczas przejazdu nocą mostem przez miasto mogliśmy podziwiać piękną panoramę oświetlonego rynku i dzielnicy portowej. Problemy zaczęły się, gdy zaczęlismy szukać upatrzonych w internecie drewnianych domków na nocleg. Sprawdzilismy dokładnie na wszelkich dostępnych mapkach, gdzie mogą się one znajdować. Wpisalismy adres najbliższy krzakom, w których mogło ukryte być schronienie i miejsce na upragnione ognisko (było juz zimno i ciemno, a ja cała się trzęsłam). Nawigacja znalazła 2 ulice o takiej samej nazwie w Aalborgu, jednak w innych dzielnicach. Pierwszy znaleziony przes GPSa adres znajdował się kilka metrów od autostrady i kilkaset od pasa startowego lotniska. 'Nie, to nie może być ustronne miejsce dla turystów'- pomyśleliśmy, gdy dotrarliśmy już do celu. Piter miał w zanadrzu jeszcze jedno miejsce noglegowe. Tam trafiliśmy juz bez problemu. Znaleźliśmy przygotowane dla turystów suche drewno i gazety, aby rozpalić ognisko. To było to...
Zaczęlismy zwiedzanie Aalborga. Pierwszym celem było znalezisko archeologiczne Nørre Hedegårde zadaszone pod halą, której drzwi o 8:00 rano zastaliśmy zamknięte. Zrezygnowaliśmy więc z tej przyjemności.
Chociaż jest to miasto typowo przemysłowe, rynek okazał się dosyć ciekawy. Spacerowaliśmy podziwiając stare kamienice. Moją uwagę przykuł piętnastowieczny klasztor, spełniający obecnie rolę domu starców.
Budynkiem szczególnie rozpoznawalnymi w Aalborgu jest centrum kultury Utzon Center, które zaprojektowane było przez tego samego archtekta, co sławna opera w Sydney.
Pod Alborgiem odwiedziliśmy też cmentarz wikingów – Lindholm Hoje. Cmentarzysko było w użyciu od VI do X w. Odnotowano w jego obrębie 700 pochówków.
W drodze do wiekszych atrakcji turystycznych często zbaczaliśmy z głównych tras, aby zobaczyć duńskie pałace, których jest tam naprawde sporo. Ciekawe jest to, że są one ciągle użytkowane, nie tylko jako hotele, restauracje czy centa kultury, ale również jako budynki mieszkalne. Tu na zdjęciu Voergaard Slot.
Kolejnym punktem na naszej mapce było Skagen. Nieopodal tej miejscowości znajdował się kościół wybudowany kilkaset lat temu w centrum miasteczka, obecnie jednak przysypany piaskem z wydm. Ponad jego powierzchnią znajduje się teraz tylko wieża tej świątyni.
Samo Skagen okazało się malowniczym miasteczkiem, w którym znajdowały się prawie wyłącznie żółte i bordowe domki.
Kilka kilometrów na północ od Skagen znajduje się przylądek Grenen. Jest to granica między Bałtykiem a Morzem Północnym. Turyści odbywają wycieczkę na koniec tego półwyspu w czerwonych przyczepach, które ciągnięte są przez traktory po plaży. My jednak zdecydowaliśmy się na spacer... Oprócz tego, z piasku wyłaniały sie betonowe bunkry (które jak się okazało później na zachodnim wybrzeżu były wszędzie, duuuużo BUNKRÓW!).
Na kolejnym parkingu fasolka po bretońsku z Biedronki- taki polski akcenty w podróży, i jedziemy dalej na zachód. Tam czekały na nas oczywiście bunkry oraz piękne widoki. Wybrzeże co kilkanaście kilometrów wyglądało inaczej.
Dojechaliśmy do Hirtshals, gdzie znajdowała się ciekawie przygotowana trasa turystyczna pomiędzy hitlerowskimi bunkrami na wydmach, z opisami przygotowanymi w trzech językach. Na wszystkie miejsca staraliśmy się przeznaczyć minimalną ilość czasu, aby zobaczyć jak najwięcej, jednak krążyliśmy pomiędzy tymi betonowymi klockami około godziny, choć znajdowały się na stosunkowo niewielkim obszarze. Bunkry było umeblowane. Do większości można było spokojnie wiejść i oberzeć od środka. Nikt nie pilnował tego muzeum. Taka samoobsługa. O historii tego miejsca można było się dowiedziec z przygotowanych ulotek. U nas całe wyposażenie zostało by już dawno wyniesione przez miejscowych w celach zarobkowych na złom...
Jadąc dalej na południe co kilkanaście kilometrów parę razy wracaliśmy nad samo morze, żeby zobaczyć jak wygląda wybrzeże. Klify były coraz wyższe i były rajem dla miłośników paralotni. Zaskoczeniem był dla nas brak zakazu wjazdu pojazdami na samą plażę.
I znowu bunkry ;)
Ostatnim miejscem, które obejrzeć mieliśmy tego dnia, był Park Narodowy Thy. Czuliśmy sie tam bardzo nieswojo. Jak na innej planecie. Krajobraz był bardzo melancholiny i jakiś smutny. Szybko stwierdziliśmy, że musimy stamtąd zmykać. Do miejsca, gdzie stał stary wiatrak, który bardzo chcialiśmy zobaczyć, bo ponoć to jedyny tego typu w Danii, jechaliśmy przez łąki, które w dziwny sposób zamieniały się w wąwóz, a potem spowrotem w łaki. Wiatrak okazał się swego rodzaju rozczarowaniem. Na zdjęciach wyglądał kilka razy większy. To dlatego nie mogliśmy znaleźć go tak łatwo jak inne, wypatrując na horyzoncie.
Zaczęliśmy już szukać noclegu. Okazało się, że wszędzie, gdzie nie zjedziemy z drogi, jest teren Parku Narodowego i nie można tam wjeżdżać. Z mapek wynikało, że w okolicy jest wiele drewnianych domków, w których możemy się przespać. Niestety, miejscowi nic o nich nie wiedzieli, a nawet jeżeli niektórym coś świtało, po kilkunastominutowej próbie szczegółowego tłumaczenia drogi dojazdowej kończyli: 'Ale wy i tak nie możecie tam wjechać motocyklem'. W końcu po chwili buszowania po ciemku w lesie (właściwie to trwała ona godzinę, albo nawet dwie) Piter znalazł domki. Była nawet bierząca woda, drewno, a na wejściu ktoś zostawił bukiecik fioletowych kwiatków. Szybka decyzja- wjeżdzamy do tego parku! Najwyżej nas złapią... Nie złapali. Tego dnia najtańsze piwo z netto i kiełbaski grilowe z ogniska smakowały najlepiej.
Właściwie na zwiedzanie mieliśmy już niewiele czasu, ponieważ musiałam zdążyć jeszcze na wieczór do pracy. Z rana pojechaliśmy obejrzeć... BUNKRY na Vigso Strand.
Nieopodal, w Hanstholm trafiliśmy do muzeum, w którym obejrzeć można było kolejkę wąskotorową przewożącą amunicję w czasie drugiej wojny światowej oraz baterię umieszczoną tam przez Niemców, aby zamknąć w ten sposób cieśninę Skagerrak i jednocześnie zabezpieczyć niemieckie połączenie z Norwegią drogą morską. Stanowić miały element większej całości- założenia rozlokowanego pomiędzy Helem, Bornholmem, Hanstholm i Kristiansand. Wybudowane umocnienia stanowiły także fragment Wału Atlantyckiego.
W drodze powrotnej zachaczyliśmy jeszcze standardowo o kilka zamków na trasie i pędem wróciliśmy autostradą do Ebeltoft robiąc w ten weekend ok 700km.
Michalina.